Obserwuj w Google News

Bonjour Paris, czyli z Łodzi do stolicy Francji na igrzyska olimpijskie

5 min. czytania
25.09.2023 11:17
Zareaguj Reakcja

"Gdy nasze drogi wiodą przez Paryż ze snu. Zdaje się nam, że znów mamy. To miasto u naszych stóp" - śpiewał Krzysztof Krawczyk w piosence pt. "Paryż i my". W niedzielny wieczór polskie siatkarki zagrały o swoje marzenia, wywalczając upragniony awans na igrzyska olimpijskie i za rok pojadą do stolicy Francji na turniej czterolecia. Jednak to nie była łatwa droga, ale biało-czerwone pokazały, że są prawdziwą drużyną przez wielkie "D".

polskie siatkarki
fot. PAP

7 meczów w 9 dni: tak rysował się plan polskich siatkarek na zakończenie już i tak długiego i trudnego sezonu reprezentacyjnego. Stawką były bilety na igrzyska olimpijskie do Paryża, które mogły trafić tylko do dwóch najlepszych zespołów. Od początku było wiadomo, że decydujące starcia czekają biało-czerwonych w ostatnich trzech dniach imprezy. Mimo to wcześniej trzeba było wygrywać spotkania z teoretycznie słabszymi przeciwniczkami. I tak w sumie było.

Zespół dowodzony przez Stefano Lavariniego odprawiał z kwitkiem Słowenię, Koreę Południową i Kolumbię. Większe problemy i pierwsza dawka emocji pojawiła się podczas pojedynku z Tajlandią. Azjatki słynące z szalonych obron dwojąc się i trojąc doprowadziły do tie-breaka, którego wygrały. Wtedy pojawiły się pierwsze wątpliwości, czy biało-czerwone będą w stanie osiągnąć cel, jakim był awans na igrzyska w Paryżu. O ile wcześniejsze mecze pokazywały, że forma Polek faluje, tak batalia z Tajkami wysłała sygnał, że o awans rzeczywiście może być niezwykle trudno.

Wystarczy spojrzeć na statystyki. W ofensywie Polki notowały jedynie około 40-procentową skuteczność w ataku. Odrobinę lepiej sytuacja wyglądała na przyjęciu, gdzie w przekroju całych meczów gospodynie turnieju kwalifikacyjnego do IO pracowały w tym elemencie, uzyskując wynik 40-paru procent, dochodząc w ostatnim momencie do ponad 50 procent. Nie licząc meczu ze Słowenią Magdalena Stysiak dostała aż 114 piłek, kończąc 58 z nich. Większe kłopoty miała Martyna Łukasik, która spotkania z Tajlandią i Kolumbią odnotowała kolejno 22 i 28-procentowe ataki. Był to efekt złych piłek posyłanych od Joanny Wołosz. Nasza rozgrywająca jeszcze w czerwcu leczyła kontuzję nadgarstka, której nabawiła się tuż przed wyjazdem na zgrupowanie. Oczywiście nie grała bardzo źle, ale widać było, że w pewnych momentach przerwa dała się we znaki. W związku z tym na boisku pojawiała się Katarzyna Wenerska. Druga rozgrywająca zagrała w starciu z Koreą Południową od początku, ale nikt nie myślał, że Stefano Lavarini postawi na nią od początku w najważniejszych starciach.

Martyna Czyrniańska, czyli talent światowej klasy

Zaczęło się od meczu z Niemcami. Przy remisie 1:1 w setach Wenerska weszła na parkiet od trzeciej partii odświeżając grę naszego zespołu. Wystarczy wspomnieć, że po zwycięstwie 3:2 Łukasik mogła pochwalić się 50-procentową skutecznością w ataku. Jednak tamtego wieczoru reprezentacja Polski miała inną bohaterkę. Mowa o Martynie Czyrniańskiej. Chociaż w ciągu roku z powodu kontuzji opuściła dwie imprezy: MŚ 2022 i ME 2023 podczas walki o olimpijskie przepustki weszła do kadry z przytupem, potwierdzając to w meczu z ekipą Vitala Heynena. Przyjmująca ma zaledwie 19 lat, ale już jest uważana za jeden z największych talentów polskiej i światowej siatkówki.

Najlepsza młoda zawodniczka Tauron Ligi z 2022 roku po raz pierwszy zagościła dłużej na parkiecie w meczu z Tajlandią, zastępując źle grającą od początku turnieju kwalifikacyjnego Olivię Różański. Mimo porażki była jedną z wiodących postaci w polskim zespole kończąc 13 ataków na 21, co dało jej wynik 62 procent skuteczności. W spotkaniu z Niemkami dostała szansę gry od początku i będąc jedną z liderek drużyny dostała aż 38 piłek, z których skończyła 21. Tym samym Czyrniańska miała spory wkład w przedłużeniu nam szans na awans na IO w Paryżu.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Tańce, śpiewy i Doda! Tak siatkarki świętowały awans do igrzysk olimpijskich

Do końca pozostawały dwa mecze z zawodniczkami z prawdziwego siatkarskiego topu. Polki czekał już starcia z mistrzyniami olimpijskimi - Amerykankami oraz brązowymi medalistkami ostatnich mistrzostw świata - Włoszkami. W sobotę przeciwko USA Lavarini znów postawił na Czyrniańską, ale ta wyraźnie nie była w stanie znaleźć sposobu na rywalki, nie potrafiąc skończyć ani jednej z sześciu piłek. Selekcjoner postanowił wrócić do Olivii Różański. 26-latka odrodziła się jak feniks z popiołów, stając się ważną ofensywną częścią w tym pojedynku. Biało-czerwone zagrały fantastyczne spotkanie i niosące dopingiem kibiców, którzy po brzegi wypełnili łódzką Atlas Arenę rozbiły przeciwniczki 3:1. Warto wspomnieć o Monice Gałkowskiej. Mimo że urodzona w Opocznie przyjmująca pojawiała się na parkiecie tylko na kilka chwil, wyraźnie zaznaczała swoją obecność, kończąc kluczowe piłki, które śmiało może nazywać zagraniami sezonu.

- Byłyśmy w tym meczu bardzo zmotywowane i wiedziałyśmy, o co gramy. Miałam w sobie spokój. Wiedziałam, że nie mogę panikować, bo to na pewno nie pomogłoby drużynie. Wiem, co potrafię grać. Przed nami najważniejsze spotkanie, a to, co było wcześniej zostaje za nami - mówiła Katarzyna Wenerska po sobotnim zwycięstwie.

- Znamy Włoszki z innych rozgrywek, ale skupiamy się, aby wszystkie swoje siły skoncentrować na niedzielny mecz. Myślę, że żeby sztab szkoleniowy ma doskonale rozpisaną każdą zawodniczkę - dodawała Agnieszka Korneluk.

Turniej kwalifikacyjny do IO 2024: Zespół z prawdziwego zdarzenia

Polki po wygraniu z Amerykankami miały wszystko w swoich rękach i musiały pokonać siatkarki Mazzantiego Davide. Wówczas wtedy i tylko wtedy mogły cieszyć się z awansu na igrzyska olimpijskie. Znów w wyjściowej szóstce zobaczyliśmy Wenerską, która tym razem nie była w stanie pomóc zespołowi, a Polki schodziły z parkietu, przegrywając w pierwszym secie 15:25. Na reakcję Stefano Lavariniego nie trzeba było długo czekać i trener od razu posłał w bój Joannę Wołosz.

ZOBACZ TAKŻE: Cichy bohater meczu z Włochami. "Należy mu się pomnik"

I w tym momencie przeważyło doświadczenie, w którym Wołosz nie ma sobie równych. Po wejściu na parkiet kapitan kadry gra Polek zaczęła się zmieniać, a to przekładało się na wynik. Po prawdziwym horrorze w drugiej partii zakończonej zwycięstwem naszej drużyny biało-czerwone wróciły do gry i wyraźnie zaczęły łapać swój rytm gry. Klasę w ataku pokazywała Magdalena Stysiak. Zawodniczka pochodząca z Turowa wzięła na siebie ciężar gry. Jak na liderkę przystało poprowadziła reprezentację do końcowego zwycięstwa, notując aż 27 punktów, kończąc 23 z 41 piłek (56 proc.), dodając do tego cztery punktowe bloki.

Dzięki temu Polki po raz pierwszy od 2008 roku mogły cieszyć się z awansu na igrzyska olimpijskie. Z pewnością tegoroczny sezon reprezentacyjny można okrzyknąć jako jeden z najlepszych w ostatnich dwóch dekadach. Po objęciu zespołu przez Lavariniego nasze siatkarki przeszły nieprawdopodobną metamorfozę mentalną, gdzie w tych najważniejszych meczach z największymi potrafią zachować zimną krew i mimo nerwowych końcówek nie panikować, tylko iść po zwycięstwo. Siatkówka to sport zespołowy i biało-czerwone na boisku tym zespołem są. Każdy wspiera każdego bez znaczenia, czy znajduje się w wyjściowym składzie, czy stoi w kwadracie dla rezerwowych. Wreszcie mamy drużynę z prawdziwego zdarzenia, a nie zlepek indywidualności, gdzie dziewczyny walczą do samego końca.

Nie przegap