MŚ w Katarze przesiąkają krwią. Stadiony powstają za wszelką cenę
Robotnicy z Indii i Bangladeszu na budowie stadionu w Katarze w 2017 r.
fot: ANDREAS GEBERT/AFP/East News
MUNDIAL A PRAWA CZŁOWIEKA

MŚ w Katarze przesiąkają krwią. Stadiony powstają za wszelką cenę

Maciej Walasek
Maciej Walasek Redaktor Radia Zet
15.12.2021 19:20

Budowanie stadionów na MŚ w Katarze pochłania mnóstwo ofiar, a ich liczba jest owiana ścisłą tajemnicą. - Wspólnym mianownikiem nie jest sport, tylko dbanie o reputację, przez co Katarczycy próbują przykryć wszystkie zatrważające liczby. W samym Katarze przez dziesięć lat zginęło siedem tysięcy pracowników. W raportach możemy przeczytać jedynie o 38 ofiarach - mówi w rozmowie z RadioZET.pl Marcin Margielewski, autor książek o tematyce arabskiej.

Maciej Walasek, RadioZET.pl: Jak naprawdę wygląda budowanie stadionów na MŚ w Katarze? Z jakimi warunkami muszą mierzyć się robotnicy?

Marcin Margielewski, dziennikarz, autor ksiażek o tematyce arabskiej: Zależy, jak na to spojrzymy. Z jednej strony projekty tych stadionów są imponujące, ale niestety za budowlami na Bliskim Wschodzie kryje się niebywałe wykorzystywanie ludzi. Oczywiście w tamtym regionie świata jest to zalegalizowane i w zasadzie w mniejszym lub większym stopniu dotyczy wszystkich krajów Zatoki Perskiej. Zazwyczaj takie osoby pracują po sześć dni w tygodniu. Teoretycznie na budowach spędzają osiem godzin dziennie, w rzeczywistości trwa to do 12 godzin. Jeśli doliczymy do tego dojazd, robi się 16 godzin.

Budowniczy na stadionach pracują w koszmarnych warunkach. Trzeba wziąć pod uwagę panujące tam upały. W 2009 roku w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i w pozostałych krajach Zatoki Perskiej wprowadzono zakaz pracy od 12 do 16. Problem polega na tym, że o 11 upał wcale nie jest lżejszy, tak samo jak po 16. Firmy zaczęły wykorzystywać ten okres na stworzenie systemu zmianowego, co powoduje, że pierwsza zmiana nie przesypia nocy. Tam najzwyczajniej w świecie powinny obowiązywać standardy, które istnieją w cywilizowanych pod tym względem krajach i są pilnowane przez różne instytucje, ale na to nie ma szans.

Głównym powodem jest kafala (system służący do monitorowania pracowników migrujących, pracujących głównie w sektorze budowlanym - przyp. red.), który został wprowadzony przez kraje Półwyspu Arabskiego po zniesieniu niewolnictwa.

Od czego to się zaczęło?

Niewolnictwo na Bliskim Wschodzie w rejonie Zatoki Perskiej było legalne do lat 60-tych XX wieku. Najpierw prezydent USA Franklin Roosevelt, a później John F. Kennedy bardzo naciskali na jego zniesienie. Kiedy do tego doszło powstała olbrzymia wyrwa, ponieważ wcześniej kraje arabskie nie musiały zatrudniać migrantów zarobkowych z biednych krajów, bo mieli niewolników. Niestety, ich gospodarki są tak skonstruowane, że bez pomocy migrantów nie można było funkcjonować. Wynika to z tego, że w zasadzie 95 proc. wszelkich prac wykonują migranci zarobkowi. Wobec tego potrzebne było coś, co zastąpi niewolnictwo i tak wybrano kafalę. Osoba, która zatrudnia migranta w zasadzie staje się jego właścicielem, czyli tak naprawdę legalizujemy niewolnictwo. Państwo w ogóle nie uczestniczy w zatrudnianiu i ochronie pracowników. Wydaje tylko zgodę na zatrudnienie, a później pracownik jest skazany całkowicie na warunki dyktowane przez pracodawcę. Niewolnictwo zostało zniesione zatem tylko pozornie, powrócono do niego zmieniając prawo.

Co się dzieje z takimi ludźmi?

Często odbierane są im paszporty, bo pracodawcy uznają, że nie są im potrzebne. Najczęściej takie osoby podpisują kontrakt na trzy lata. W tym czasie wszyscy mają pracować i nie wychylać się. Zgodnie z kafalą, wszystkie umowy zawierane są w języku arabskim. W związku z tym ludzie najzwyczajniej w świecie, nawet nie wiedzą, co podpisują, godząc się na fatalne warunki, takie jak: brak opieki zdrowotnej, czy wolnego. Muszą pracować tyle, ile jest wskazane. Warto zaznaczyć, że kafala obejmuje nie tylko tych, którzy pracują na budowie, ale również osoby zatrudniane przez prywatne osoby, ponieważ każdy obywatel kraju może zatrudnić najczęściej pięciu pracowników na swój użytek, a firmom wydaje się osobne pozwolenia.

Budowa stadionu Khalifa w 2017 roku
Budowa stadionu Khalifa w 2017 roku
fot. Bernd Feil/M.i.S./Imago Sport and News/East News

Jakie są działania FIFA w tym zakresie?

FIFA, po sporej burzy, jaką kilka lat temu rozpętały brytyjskie media, zaczęła naciskać na poprawę warunków bytowych ludzi pracujących w Katarze przy budowie stadionów. Udało im się uzyskać nową płacę minimalną, ale to pyrrusowe zwycięstwo. W ubiegłym roku Katar przyjął ustawę, wprowadzając podstawową płacę minimalną, która do tej pory w ogóle nie była ustalona.

Ile zarabiają tamtejsi robotnicy?

Na Bliskim Wschodzie panuje duży rasizm płacowy, a stawki zależą od narodowości. Na mocy nowych ustaleń obowiązuje określona stała kwota, wynosząca 1000 rialów katarskich, czyli około 1100 złotych. Wcześniej udało mi się ustalić, że te stawki wynosiły w przeliczeniu na naszą walutę około 800 zł miesięcznie. Praca po kilkanaście godzin w skwarze i upale, to absolutny wyzysk, zwłaszcza że ci ludzie zdecydowaną większość zarobków wysyłają do swoich krajów. To powoduje, że pracując w najbogatszych krajach światach, przymierają głodem. W Dubaju 70 proc. ludzi głoduje, a my uważamy ich za symbol bogactwa. W Katarze jest podobnie.

W Dubaju 70 proc. ludzi głoduje, a my uważamy ich za symbol bogactwa

Wspomniał pan o pyrrusowym zwycięstwie FIFA. Nic więcej nie udało im się osiągnąć?

FIFA nie zniosła nakazu podpisywania kontraktu w języku arabskim, ale zezwolono na zmianę pracodawcy. To martwy przepis, ponieważ kafala absolutnie nie zezwalała na taką zmianę. Człowiek, który przyjechał na zaproszenie firmy czy obywatela, nie może ot tak zmienić pracy. Wymóg podpisywania umowy w języku arabskim pozostał, a ludzie i tak nie mają żadnych szans na zmianę pracodawcy. Największym haczykiem jest to, że przepisy dotyczą 28 tysięcy ludzi, czyli tych, którzy najczęściej pracują przy budowie stadionów na MŚ 2022. To zaledwie 1,5 proc. ogólnej populacji migrantów w Katarze. Ta zmiana nie obejmuje reszty pracujących przy pozostałej infrastrukturze na mundial, czyli systemu metra, autostrad, parkingów, lotnisk, hoteli i innych obiektów dla gości. To pokazuje, że to, co wywalczyła FIFA jest słabym zwycięstwem. Chociaż to nie może satysfakcjonować w żaden sposób, mimo wszystko ważne jest to, że cokolwiek się wydarzyło.

Skoro FIFA sama przyznała Katarowi Mistrzostwa Świata w piłce nożnej i widzi, co tam się dzieje, to nie może zwyczajnie odebrać im praw do organizacji lub chociaż zagrozić, aby doszło do większych zmian?

W idealnym świecie, w którym nie rządzi pieniądz pewnie by mogła. FIFA działa tak, jakby w ogóle nie chciała niczego z tym zrobić. O tym, co się dzieje na budowach stadionów w Katarze zaczęło się mówić BBC w 2014 roku. Trzy lata później FIFA po kilkuletnich naciskach została zapewniona, że kafala zostanie zniesiona. Minęły kolejne trzy lata i w 2020 roku zamiast zniesienia kafali wprowadzono drobne zmiany. Przy całej olbrzymiej mocy nacisku, FIFA uzyskała bardzo mało dla bardzo małej grupy ludzi. Osobiście przy całej mocy tej federacji liczyłem na więcej i mam wrażenie, że znowu przeważyły interesy.

Jeśli pieniądze są na pierwszym planie, a Szejkowie mają ich tyle, ze nie wiedzą, co z nimi zrobić, to dlaczego nie mogą przeznaczyć większych kwot dla pracowników?

To pytanie sam zadaje sobie od dawna. Napisałem książkę o tym jak ten system działa w Dubaju, między innymi o tym, jak wygląda miasteczko, w którym Ci ludzie mieszkają. Nie dość, że nazwane jest Sonapur, czyli Miasto Złota, co jest szczytem arogancji wobec egzystujących tam ludzi, to jeszcze zostało zbudowane obok wysypiska śmieci na starym cmentarzu obok krematorium. To zbiór bloków więziennych, w których ludzie dosłownie żyją w dziesięcioosobowych celach. Kanalizacja idzie w piach, panuje potworny smród. Mają komunalne kuchnie, dlatego, żeby zrobić sobie jedzenie, muszą ustawiać się w kolejkach. Te same warunki mają katarscy robotnicy. Jeśli pensje się nie kalkulują, to chociaż zmiany mogłyby objąć warunki życiowe. Tam można poprawić wiele rzeczy. W Katarze i Dubaju zwłaszcza w okolicach Ramadanu, czyli okresie podobnym do naszego świątecznego, kiedy budzi się charytatywność, pojawiają się Szejkowie. W tym okresie trochę pomagają tym ludziom, ale to kropla w morzu potrzeb. W prasie pojawia się propaganda, pokazuje się jak koronny książę razem z pracownikami gra w szachy albo w ping-ponga. Właśnie dlatego Katarczycy czy mieszkańcy Dubaju są przekonani, że wszystkim pracującym na budowach świetnie się powodzi.

Kwatery dla robotników budujących stadion Al Bayt
Kwatery dla robotników budujących stadion Al Bayt
fot. Bernd Feil/M.i.S./Imago Sport and News/East News

I to jest właśnie powód, dla którego ludzie wciąż udają się tam w poszukiwaniu lepszego życia? Mimo nagłaśniania takich spraw?

Rozmawiałem z wieloma obywatelami Kataru i Dubaju i każdy z nich powtarzał, że chociaż ci ludzie mało zarabiają, u siebie nie zarabialiby nic. Ale to czysta ignorancja. Problem polega na tym, że ludzie przyjeżdżając na Bliski Wschód po szansę na godne życie bardzo często się zadłużają. Są okradani przez agencje. Żeby dostać się do Dubaju czy Kataru trzeba zapłacić 2 tysiące funtówbrytyjskich. Dla człowieka, który kompletnie jest pozbawiony pieniędzy, to absolutny koszmar. Często na wyjazd składają się całe rodziny, które potem są utrzymywane. W wielodzietnych rodzinach zdarza się tak, że do pracy na Bliskim Wschodzie wyznacza się dwie osoby, które później mają obowiązek utrzymywania reszty, którzy się na nich złożyli.

Robotnicy mieszkają obok wysypiska śmieci na starym cmentarzu obok krematorium. To zbiór bloków więziennych

Nie można tego przerwać?

Niestety znowu do głosu dochodzą pieniądze, nie opłaca się tego przerywać. Przykładowo Indonezja generuje 3 proc. swojego PKB z pieniędzy przypływających z Bliskiego Wschodu. Podobnie jest na Filipinach. Po zabójstwach kilku filipińskich służących, tamtejszy rząd dwukrotnie próbował zakazać swoim obywatelom wyjazdów, jednak bardzo szybko okazywało się, że to dla wielu rodzin jedyna szansa na przeżycie. Często jestem pytany, dlaczego oni to robią. Odpowiedź jest prosta – ci ludzie po prostu nie mają innego wyjścia. To nie są sytuacje, które znamy z czasów PRL-u, kiedy ktoś wyjeżdżał do Niemiec, żeby zarobić naVolkswagenaGolfa. To nie są saksy, które obserwujemy do dziś, kiedy ludzie, wyjeżdżają z Polski, by poprawić swój byt. To zupełnie inny kaliber. Tamtejsza ludność jest pod ścianą i stoi przed wyborem czy jego rodzina umrze z głodu, czy nie. Niektórzy liczą, że ich nie spotka taki los. Znam historię służących, którzy faktycznie trafili do dobrych domów, w których nieźle im się wiedzie. Jednak nie znam ani jednej pozytywnej historii budowniczych pracujących na arabskich budowach.

Mieliśmy MŚ w piłce ręcznej mężczyzn w Katarze 2015, potem MŚ w lekkiej atletyce w Doha 2019, a przed nami MŚ w piłce nożnej 2022. Czy takie rzeczy w sporcie mogą zdarzać się częściej?

To nie jest kwestia tylko i wyłącznie sportu, ponieważ identyczna sytuacja dotyczy Expo (wystaw prezentujący dorobek kulturalny, naukowy i techniczny przyp. red.) w Dubaju i obiektów na nie budowanych. Wspólnym mianownikiem nie jest sport, tylko dbanie o reputację, przez co wschodzące arabskie kraje próbują przykryć wszystkie zatrważające liczby. W samym Katarze przez dziesięć lat zginęło siedem tysięcy pracowników. W raportach możemy przeczytać jedynie o 38 ofiarach.

Skąd wynika taka rozbieżność?

Tam odbywa się jedno wielkie pudrowanie rzeczywistości. Oni po prostu nie biorą pod uwagę śmierci pracowników, które wynikają z udarów, zawałów na budowach, czy wypadków samochodowych, bo one także mają miejsce. Pracownicy często jeżdżą zdezelowanymi autobusami bez klimatyzacji, co wcale nie jest bezpieczne. Prawdziwe liczby pochodzą z ambasad Indii, Pakistanu, Nepalu czy Bangladeszu i Sri Lanki. Siedem tysięcy ludzi z tych pięciu krajów straciło życie tylko i wyłącznie na katarskich budowach na Mistrzostwa Świata od chwili, gdy rozpoczęto do nich przygotowania. Oprócz tego w tych krajach Bliskiego Wschodu śmierć po upadku z wysokości, klasyfikowana jest jako samobójstwo. Samobójstwa oczywiście też się zdarzają, bo ci ludzie cierpią na depresję, czują się oszukani i nie widzą sensu życia, ale na pewno nie jest to 100 proc. sklasyfikowanych przypadków. Dzięki takiej klasyfikacji jednak znika odpowiedzialność. Wtedy za śmierć odpowiada ofiara, a nie sprawca, którym w tym przypadku ewidentnie są katarscy deweloperzy.

A co z różnego rodzaju światowymi organizacjami? Nie mogą podjąć żadnych działań?

Niestety nie ma szans, żeby jakakolwiek organizacja przyleciała do Kataru i zmieniła rzeczywistość tych ludzi. Jest szansa na naciski prasy, mediów. Każdy kto ma jakiś głos może spowodować, że coś się zmieni. Jeśli będziemy psuć im opinię, jest szansa na zmiany. FIFA osiągnęła niewiele. Tutaj miałem zdecydowanie większe oczekiwania, ale imprezy sportowe, na które patrzy cały świat są idealnym momentem do tego, żeby o tym mówić. Mogę się tylko cieszyć, że ten temat jest podejmowany przez coraz większą liczbę mediów, bo właściwie tylko tak można wpływać na wykorzystujące pracowników kraje arabskie.

W samym Katarze przez dziesięć lat zginęło siedem tysięcy pracowników. Raporty mówią jedynie o 38 ofiarach

Kibice mają tam po co jechać? Czy bardziej ma zadziałać taka „magia” jak w Dubaju i Abu Zabi?

Oczywiście Katarczycy chcą przyciągnąć ludzi do siebie. W tym celu zbudowali niesamowite miasto. Stworzyli największe linie lotnicze na świecie, które dodatkowo w tym roku zostały okrzyknięte najlepszymi na świecie, co jest moralnym zgrzytem, bo owszem zasługują na laury, ale warto porozmawiać z ich pracownikami i zapytać się, czy ich zdaniem to zasłużona nagroda. To duży problem. Ludzie po przeczytaniu moich książek, mówili mi, że już nigdy nie polecą do Dubaju. Nie uważam, że powinniśmy obrażać się w taki sposób. Bojkot jest logiczny tylko wtedy, kiedy opowiadają się za nim wszyscy, a na to się nie zanosi. Jeśli wszystkie drużyny, albo większość z nich pojedzie na mundial w Katarze, to czy ich kibice mają tam nie jechać i odebrać coś, co ich napędza? Uważam, że nie. Nie chcę krytykować ludzi, którzy tam pojadą i będą kibicować. Zachęcam jednak do tego, żeby w mediach społecznościowych nie relacjonowali wyłącznie tego, co jest w Katarze najpiękniejsze. Rzeczywiście, znajdziemy tam mnóstwo rzeczy do fotografowania, można dzięki nim zbudować świetny profil na Instagramie, ale warto zauważyć te rzeczy, które katarscy szejkowie przed światem chętnie ukrywają o osoby, które za tym wszystkim stoją. Warto na nie zwrócić uwagę. Jeśli oprócz sportowych, również takie materiały z przyszłorocznych MŚ w Katarze ogarną internet, być może uda się wywrzeć znacznie bardziej efektywny nacisk.

Stadion Khalifa w czasie lekkoatletycznych MŚ 2019
Stadion Khalifa w czasie lekkoatletycznych MŚ 2019
fot. LUKASZ SZELAG/REPORTER/East News

Powiedział pan, że wszystkie osoby pracujące przy budowach nie mają zapewnionej opieki zdrowotnej. Nie mogą domagać się swoich praw w sądzie? Czy tu też są na przegranej pozycji?

Sądy nie wchodzą w grę. Katar wyciągnął wnioski z tego, co wydarzyło się w 2008 roku w Dubaju podczas budowy największego budynku na świecie, czyli Burj Khalifa. Wtedy wybuchły bardzo duże zamieszki, a później wielodniowe protesty. Strajkujący w ogóle tego nie planowali, ale zostali sprowokowani. Wszystko zaczęło się od spóźnienia autobusów, które miały odebrać ich z pracy. Ludzie zaczęli się irytować i tak wybuchła awantura. Kiedy pracownicy wrócili do obozów, przeorganizowali się i następnego dnia strajk objął również lotnisko i kilka innych kluczowych budów. Po kilku dniach zamieszki zostały zduszone. Pracownikom obiecano podwyżkę płac, do której nigdy nie doszło. Poza tym zagrożono deportacjami, kilkudziesięciu dokonano i bardzo wiele osób odpuściło.

Katar zupełnie nie dopuszcza do czegoś takiego. Osoby chcące się sądzić z pracodawcami są natychmiast deportowane. Jedynym sposobem byłby bunt, ale skończyłby się tak, jak w Dubaju. To jedna z cech autorytarnych krajów, w których demokracja i władza ludu kompletnie nie istnieją.

Mówiliśmy o walce o prawa człowieka, nagłaśnianiu pewnych spraw. Na myśl przyszła mi duńska federacja, która po awansie na MŚ w Katarze ogłosiła, że kolejnym celem będą działania w tym zakresie. Jeden ze sponsorów ma zrezygnować ze swojej reklamy na strojach treningowych, aby umieścić treści na temat praw człowieka.

Takie sygnały mieliśmy już na Igrzyskach Olimpijskich w Soczi w 2014 roku. Wtedy chodziło o prawa społeczności LGBT, gdzie sportowcy w różny sposób wyrażali swoje poparcie przez m.in. tęczowy manikiur. Uważam, że w dzisiejszych czasach ma to wiele większą moc, ponieważ takie akcje docierają do świadomości większej liczby ludzi. Artykuł przeczyta część osób, ale w dalszym ciągu jest to wymagająca forma dziennikarska i nie jest tak masowa. Z kolei media społecznościowe działają na naszą wyobraźnię, kształtują ją. Tego typu sytuacje, nie tylko ze strony dziennikarzy, ale i ludzi w social mediach mają olbrzymią moc. Tylko w ten sposób coś się może zmienić. Ktoś może pomyśleć „co mnie to obchodzi, jadę na fajne wakacje do Kataru”. Część powie inaczej „jadę do Kataru, ale oprócz zachwytu nie zamierzam przymykać oczu na to, co złe” i być może w ten sposób coś się zmieni. Może też federacje sportowe zauważą potrzebę upominania się o prawa człowieka znacznie szerzej.

Oglądaj

Czy za kilka, kilkanaście lat sytuacja w Katarze czy Dubaju może się poprawić? Czy mimo wszystko kraje arabskie nadal będą stawiać na swoim?

Nie wiem jak, ale liczę, że sytuacja zacznie się poprawiać. Kiedyś w Polsce obowiązywała pańszczyzna, a dziś o tym nawet nie pamiętamy. Kraje arabskie bardzo chcą dogonić Zachód. W wielu z nich widać chęć zmian. Z drugiej strony znając te kraje od podszewki, trudno jest mi sobie wyobrazić, jakby to miało wyglądać. Całą myśl techniczną, sposób zarządzania mają z Zachodu, a siłę roboczą z biednego Wschodu i Południa. Trudno jest mi wyobrazić sobie, że kraje arabskie nagle staną się samowystarczalne. Jasne, że mogliby uczciwie zatrudniać ludzi i płacić im godziwe pieniądze za ciężką pracę, ale mogę mieć tylko nadzieję, że to w tym kierunku pójdzie, nie sądzę jednak, żeby doszło do tego w przeciągu nadchodzącej dekady czy nawet dwóch.Szejkowie są przerażeni, bo ropa się kończy. Nawet gdyby się nie kończyła, to i tak coraz więcej państw odgraża się zieloną energią, co bardzo niepokoi Bliski Wschód. Oni zdają sobie sprawę, że swoje źródła dochodu muszą budować na czymś zupełnie innym. Dubaj od dawna nie ma ropy, ale stworzył turystykę i deweloperkę. Identyczną drogą podąża Katar. Władcy tych emiratów wiedzą, że jakikolwiek kryzys wizerunkowy może sprawić, że te gałęzie się zarwą. Na dłuższą metę nie będzie im się to opłacało i stanie się to motorem zmian.

Marcin Margielewski - dziennikarz, podróżnik i reportażysta. Jest autorem książek o tematyce arabskiej. Ma w swym dorobku takie tytuły jak: "Jak podrywają szejkowie" i "Byłam arabską stewardesą". Jest autorem bestsellerowych reportaży obnażających kulisy życia arabskich możnowładców i mroczne strony biznesu w krajach Bliskiego Wschodu.

Maciej Walasek
Maciej Walasek

Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Łódzkim. Sportem pasjonuje się od dziecka. Od lat śledzący wydarzenia ze świata piłki nożnej, siatkówki, Formuły 1 i skoków narciarskich. Gdy tylko ma okazję, dzieli się sportowymi wydarzeniami z każdym, kogo napotka na swojej drodze. Uparcie wierzy w sukces polskich piłkarzy na mundialu i tytuł mistrza świata F1 dla Roberta Kubicy. Kiedy okazało się, że na karierę sportowca jest już za późno, postanowił, że zamiast medali, będzie dostarczał kibicom samych dobrych wiadomości o sukcesach polskich zawodników na sport.radiozet.pl.

Prywatnie miłośnik aktywnego spędzania wolnego czasu, podróży i dobrej muzyki.

Twitter: @maciej_walasek

E-mail: maciej.walasek@radiozet.pl

logo Tu się dzieje