Poruszające słowa Natalii Maliszewskiej. Wspomniała swoją zmarłą mamę
Natalia Maliszewska przez zakażenie koronawirusem i zamieszanie związane z testami nie była w stanie pokazać tego, co przygotowała na zimowe igrzyska olimpijskie w Pekinie. Nie wystąpiła na koronnym dystansie, na dwóch kolejnych nie przeszła ćwierćfinału. - To jest druga rzecz, po śmierci mamy, która tak mocno mnie uderzyła - mówiła w rozmowie z Aleksandrem Dzięciołowskim z TVP Sport. Dla niej ta impreza już się zakończyła.

Natalia Maliszewska jechała na zimowe igrzyska olimpijskie w Pekinie jako faworytka do złotego medalu na dystansie 500 m w short tracku, kandydatka do podium na 1000 m, najmocniejszy punkt biało-czerwonej sztafety i - po prostu - jedna z gwiazd tej dyscypliny sportu. Niestety jeszcze przed pierwszym startem uzyskała pozytywny wynik testu na koronawirusa i na osiem dni trafiła na kwarantannę. Wypuszczono ją na kilkanaście godzin przed eliminacjami na jej koronnym dystansie, tylko po to, by tuż przed treningiem w hali oznajmić jej, że kolejne rezultaty badań również były pozytywne. Z tego względu nie dopuszczono popularnego "Kurczaka" do kwalifikacji i pozbawiono szans walki o krążek.
26-latka nie była w stanie już się pozbierać psychicznie i chociaż przeszła eliminacje na 1000 m, to potem odpadła w ćwierćfinale. Podobnie było w środę na 1500 m. Z Pekinu wróci zatem z 6. miejscem sztafety w składzie z siostrą Patrycją Maliszewską, Nikolą Mazur oraz Kamilą Stormowską i z pełnym bagażem niemiłych wspomnień, o których chciałaby jak najszybciej zapomnieć. Opowiadała o tym przed kamerami TVP Sport w rozmowie z Aleksandrem Dzięciołowski.
Natalia Maliszewska: "Będę potrzebowała pomocy"
- Pracowałam na to, by wytrzymać presję, ale żaden psycholog nie przygotowałby mnie na to, co przeżywam teraz. Jest dużo rzeczy, które wracają i sprawiają, że nie daję już rady. Na treningu przychodzą do mnie myśli: czy ja naprawdę będę musiała czekać kolejne cztery lata na taki start, kim będę za cztery lata, z kim będę trenować, jak będę się starzeć? Ale myślę sobie, że nigdy nie jest za późno, by łapać marzenia - mówiła. - To zabrzmi bardzo źle, ale to jest druga rzecz, po śmierci mamy, która tak mocno mnie uderzyła i to nie jest łatwe. Mam nadzieję, że się z tego wykaraskam. Wiem, że będę potrzebowała pomocy. Na początku wydawało mi, że dam radę, ale kiedy nie jestem w stanie kontrolować swojego płaczu, to już mnie to zaczyna martwić. Muszę wrócić do tego stanu sprzed igrzysk, bo teraz czuję się po prostu słaba - dodała ze łzami w oczach.
Przyznała, że przez ostatni tydzień udawała, że wszystko jest w porządku. Trzymała się dla sztafety i dla rywalek, które starała się pocieszyć po rozczarowujących wynikach. - One mi wtedy odpowiadały, że przynajmniej miały szansę spróbować. Ludzie rozumieją to, co teraz się ze mną dzieje, ale cieszę się też, że dużo ludzi pamięta o mnie. Arianna Fontana [mistrzyni na 500 m - red.] odpowiedziała mi w komentarzu, że tęsknili za mną w finale na 500 m. Ale tak naprawdę żadne słowa nie wrócą mi tych chwil - tłumaczyła.
Rozlicz PIT i przekaż 1 procent Fundacji Radia ZET
Na koniec podziękowała kibicom za wsparcie. - Tak jak czasem mówi się komuś "kocham Cię" i wydaje się, że to słowo już nie opisuje tego, co się tak naprawdę czuje, bo ta miłość jest tak niesamowita i wielka, tak teraz czuję, że słowo dziękuję to nie jest to, co teraz chciałabym przekazać - wyznała.
W ćwierćfinale biegu na 1500 odpadła też Kamila Stormowska.
RadioZET.pl/TVP Sport