"Nigdy nie zrozumiem". Fala krytyki po śmierci męża Justyny Kowalczyk
Kacper Tekieli, mąż Justyny Kowalczyk-Tekieli, zginął w środę w lawinie w szwajcarskich Alpach. Jak zwykle po śmierci taternika, alpinisty czy himalaisty pojawiły się głosy krytyki, że przedkładają oni pasję nad rodzinę. - Tragiczne zdarzenia nigdy nie są jednowymiarowe - odpowiada Katarzyna Zdanowicz, autorka książki "Zawsze mówi, że wróci", w rozmowie z Wirtualną Polską.

Kacper Tekieli nie żyje. Jego ciało odnaleziono w czwartek rano w lawinisku pod szwajcarskim szczytem Jungfrau (4158 m n.p.m.). Mąż Justyny Kowalczyk-Tekieli samotnie wyruszył na górę, ale w drodze powrotnej w dół ściągnęła go lawina. Miał 38 lat.
Sporty ekstremalne, a do takich należą alpinizm i himalaizm, zawsze wiążą się z ryzykiem. I jak zwykle przy okazji śmierci pasjonata, choćby najbardziej doświadczonego, a takim był Tekieli, pojawiają się głosy krytyki i hejt. "Nigdy nie zrozumiem, jak góra może być ważniejsza od rodziny?" - to tylko jeden z wielu komentarzy, który pojawił się w internecie. "Przykre, ale jak ma się żonę i dziecko, to się nie ryzykuje. Chciał i dziecko zostało sierotą, nawet ojca nie pozna" - napisał ktoś inny.
Zdanowicz komentuje hejt po śmierci Tekielego
Nie ma większego sensu przytaczanie kolejnych tego typu opinii. Zginąć można w domu czy na ulicy tak samo jak w górach. Ktoś, kto nigdy nie był w górach i nie posmakował związanej z tym adrenaliny, siedząc przed monitorem komputera, nie zrozumie kogoś, kto poświęcił temu całe swoje życie. Kluczowe w tej kwestii jest to, że jego pasję akceptowała żona.
Do nienawistnych czy krytycznych głosów w rozmowie z Wirtualną Polską odniosła się Katarzyna Zdanowicz, autorka książki "Zawsze mówi, że wróci". To zbiór rozmów z partnerkami himalaistów oraz wdowami po nich. Główne przesłanie? Nie oceniać, jeśli nie ma się ku temu podstaw.
- Chciałabym bardzo przestrzec przed komentowaniem śmierci Kacpra Tekieli. To nie jest czas, żeby obrzucać himalaistów hejtem i dyskutować o tym, czy powinni w ogóle mieć rodziny. Powinniśmy być dalecy od oceniania ze względu na tragedię bliskich, ale również dlatego, że tak tragiczne zdarzenia nigdy nie są jednowymiarowe - mówi Zdanowicz. Podkreśla przy tym, że nikt, kto idzie w góry, nie myśli o śmierci i nie wychodzi z takim zamiarem.
- Spędziłam dziesiątki godzin na rozmowach z żonami i wdowami wspinaczy i to pojawiało się wielokrotnie. Na pytanie, czy czułaś, że stanie się coś złego, bo przecież wiedziałaś, że ktoś inny zginął, odpowiedź była jedna: wiedziałam, ale myślałam, że mnie to nie dotknie. Nadzieja, że himalaiści wrócą, zawsze jest bardzo silna - dodaje.
RadioZET.pl/WP